История

История  »   Офицеры-дагестанцы  »   «Z ZIEMI KAUKASKIEJ DO POLSKI...»

«Z ZIEMI KAUKASKIEJ DO POLSKI...»

[опубликовано 25 Июня 2011]

Arkadiusz Piotrowski

 

Хусейн Доногуев среди польских офицеровPo raz pierwszy zetknąłem się z tą postacią na stronie internetowej poświęconej tradycji 10 Pułku Ułanów Litewskich. Na kilku zdjęciach, wśród oficerów i ułanów 10 PUL, widnieje postać, starszego, brodatego mężczyzny. Jego ubiór jest inny niż pozostałych postaci. Hussejn Danagujew, były żołnierz jednego z pułków Dzikiej Dywizji , na głowie ma papachę a zamiast munduru czerkieskę-narodowy strój górali kaukaskich. Przytoczone na stronie anegdoty opisujące służbę Czerkiesa w polskiej armii, spowodowały, że ta postać mnie zaintrygowała.


Rezultatem dalszych poszukiwań było odnalezienie felietonu, którego przedruk Redakcja zamieszcza poniżej. Lektura artykułu jeszcze bardziej spotęgowała moje zainteresowanie. Klika pytań pozostało bez odpowiedzi. Gdzie został pochowany wachmistrz? Czy w dalekim Dagestanie żyje Jego rodzina? Jak przebiegała służba w armii polskiej?


Dzięki pomocy Alego Woronowicza, Tatara, mieszkańca Mińska, udało mi się odnaleźć miejsce spoczynku Hussejna Danagujewa. W północnej, starszej części mizaru w Osmołowie , wśród ponad trzystu zinwentaryzowanych mogił , w sąsiedztwie grobów Heleny Aleksandrowicz i Jana (Iwana) Mirzy Bułata Aleksandrowicza, znajduje się grób syna ziemi kaukaskiej.
Przyczyną śmierci był rak żołądka. O chorobie wachmistrza informował anonimowy autor, mieszkaniec międzywojennego Dubna. Jego notkę przedstawiającą naszego bohatera zamieszczono w czasopiśmie Горцы Кавказа , w rubryce Głos naszych czytelników. Swoje ostatnie chwile życia spędził Czerkies w majątku ordynata nieświeskiego i kleckiego, Albrechta Radziwiłła – przyjaciela z okresu walk z bolszewikami.


Kolejnym, nurtującym mnie, zagadnieniem pozostała kwestia rodziny Dieduszki w Dagestanie. Sporo czasu minęło zanim rozwiązałem tę zagadkę. Po raz kolejny pomocny okazał się internet. Na jednym z wielu forów historycznych, znalazłem wpis osoby, która szukała informacji o kuzynie swojego pradziadka, ochotniku służącym w Dzikiej Dywizji, zmarłym w Polsce. To nie mógł być przypadek. Mailowa wymiana informacji potwierdziła pokrewieństwo.


Odtwarzającym dzieje swojej rodziny okazał się mieszkający w stolicy Dagestanu, Machaczkale, Pan Hadżi Murad Donogo. Historyk, autor książek i publikacji, przybliżających historię Dagestanu.
Zdaniem autora, dla uzupełnienia wojennej karty w życiorysie Hussejna Danagujewa, konieczna jest kwerenda w zasobach Centralnego Archiwum Wojskowego. Być może wśród Czytelników Przeglądu tatarskiego są osoby pamiętające starego Czerkiesa, który pod biało-czerwonym sztandarem gromił bolszewików?


Хусейн Доногуев среди польских офицеровMichał Romaszkiewicz, „Dieduszka”, Reflektor, 1934, nr 24, str. 5-6


Zobaczyłem go po raz pierwszy na dziedzińcu koszar w Białymstoku, w dniu 3 maja roku 1927. Przed ołtarz polowy, przy którym odbyć się miało nabożeństwo, zajechał dumny i prosty w swej kozackiej kulbace, niczym wizja jakaś czasów minionych: siwa papacha, zielony beszmet, zdobny dwoma rzędami ładunków, kindżał u pasa, szabla ,,szaszka", nagan w skórzanej pochwie – śnieżnobiała broda, wachlarzem na piersi leząca. Patrzyłem zdumiony, nie mogąc pojąć, co znaczyć ma ta postać egzotyczna, zbrojna od stóp do głów; zdziwienie moje potęgował jeszcze tkwiący wśród kudłów papachy orzełek, oraz srebrne galony wachmistrza wojsk polskich, zdobiące beszmet czerkieski. Na piersi, w dziwnej zgodzie, rosyjski krzyż św. Jerzego obok Krzyża Walecznych, o wstążce trzykrotnie miedzią okutej. Jak się później dowiedziałem, był to ,,oswojony" Czerkies, nazwiskiem Danagujew, niegdyś ozdoba ,,dzikiej dywizji”, osobliwą koleją losów dożywiający dół swoich na łaskawym chlebie w pułku ułanów Rzeczypospolitej Polskiej. Kiedy i jak znalazł się w armii polskiej – nie wiem dokładnie; dość, że uprzykrzywszy sobie służbę u bolszewików, których zresztą jak przystało na wolnego mieszkańca gór kaukaskich i prawowiernego wyznawcę Proroka, szczerze nie cierpiał, dosiadł pewnego pięknego dnia swego kabardyńca i przejechał sobie najspokojniej, pod obustronnym ogniem, na drugą stronę frontu. Przygarnięty przez formujące się oddziały polskie, przystał do nich duszą i calem, i bił kogo mu kazano z sumiennością mahometańską i nieporównywalnym męstwem urodzonego wojownika, którego rzemiosłem jest wojna. Ulubionym jego sportem było rozprawianie się w pojedynkę z drobnymi patrolami bolszewickimi, podjeżdżał do nich drobnym kłusem, nie budząc wskutek swego stroju podejrzeń, i wdawszy się w pogawędkę, puszcza znienacka w ruch kindżał; popodrzynawszy wrogom gardła, wracał zadowolony truchcikiem do szeregu. A miał już wtedy lat... blisko siedemdziesiąt! Całą wojnę polsko bolszewicką przebywał Danagujew w l0 pułku ułanów, u boku płk. Obuch-Woszczatyńskiego, który go niezmiernie lubił i stale przy sobie trzymał, mając w nim najpewniejszego gońca i zwiadowcę. Stary opłacał mu bezgranicznym przywiązaniem. Pamiętam, jak kiedy po latach, pułkownik Obuch przyjechał w odwiedziny do pułku, którym w czasie wojny dowodził, osiemdziesięcioletni Czerkies biegi zdyszany przez cały wielki majdan, zęby go powitać i widziałem łzy kapiące mu na siwą brodę, kiedy pułkownik objął go i ucałował. Zawarcie pokoju było dla Danagujewa ciężkim ciosem. Podoficerem zawodowym nie mógł zostać po pierwsze z powodu dawno przekroczonej granicy wieku, po wtóre jako niepiśmienny, i wreszcie ponieważ ani słowa po polsku nie umiał, mimo paroletniej służby w naszym wojsku. Wracać nie miał dokąd, do żadnej emerytury nie miał prawa, jako prosty i to nieregularny żołnierz. Sytuację, zdawało się beznadziejną rozwiązał akt łaski głowy państwa, mianujący starego wojownika dożywotnim, tytularnym wachmistrzem służby czynnej w dziewiątym pułku ułanów, oczywiście bez żadnych obowiązków, z prawem trzymania własnego konia. Cywilnym czytelnikom należy się wyjaśnienie, co to jest tytularny wachmistrz służby czynnej, którego nie należy utożsamiać z wachmistrzem zawodowym. Podoficer służby czynnej cię pobiera gaży, tylko żołd, wynoszący kilka złotych miesięcznie, otrzymuje wikt z kotła lub strawne, oraz umundurowanie. Tym sposobem ,, łaskawy chleb” Danagujewa nie obciążył zbytnio skarbu państwa, dając jednak staremu Czerkiesowi możność oczekiwania śmierci konno i zbrojno, jak przystało wojownikowi... Z czasem Dagujew przyzwyczaił się do warunków pokojowych. Lubiany przez wszystkich w pułku i uważany po trochu za maskotę pułkową, żył sobie spokojnie w koszarach, hodując kozy i barany, które pasły się na skarpach za stajniami – tylko w miarę posuwania się starości coraz bardziej wracał do swych kaukaskich zwyczajów. Co jakiś czas na przykład zarzyna barana i sprzedawszy comber oraz udźce, resztę mięsa krajał w paski, wędził i suszył na zapas. 
Хусейн Доногуев. Фото из парижского журнала "Горцы Кавказа"W kwaterze swej założył, ku rozpaczy mającego nadzór nad budynkami wachmistrza-profosa, palenisko z płaskich kamieni, na którym w żelaznym kociołku warzył baraninę. Konia swego, którego nikomu dotknąć nie pozwalał, sam zawsze czyścił i karmił. Nigdy też nie przywiązywał go do wspólnego koniowiązu; miał swój własny palik, wbity w ziemię w pewnej odległości od stajen. Na ten palik nakładał własnoręcznie z wikliny upleciony, okrągły kosz bez dna, do którego kładł siano. Długo nie mogłem zrozumieć, jaki cel może mieć takie urządzenie, aż wreszcie gdzieś wyczytałem, że jest to sposób, stosowany przez koczowników, a zabezpieczający konie od napadu wilków. Konie przywiązane rzędem do jednego kołka, jedzą sobie wygodnie z okrągłego kosza, i zwrócone wszystkie zadami na zewnątrz, mogą się skutecznie bronić przed wilkami. W r. 1923 spadło na Czerkiesa nieszczęście. Koń jego wierny, na którym całą wojnę przebył, padł że starości. Danagujew rozpaczał po jego stracie jak po rodzonym dziecku; trzy dni i trzy noce siedział przy trupie konia, płacząc i zawodząc. Na widok ludzi, którzy chcieli uprzątnąć padło dostawał napadu złości i groził rewolwerem. Uspokoił się na wieść, że dowódca pułku, ulitowawszy się nad jego rozpaczą, podarował mu starego siwego araba, też już łaskawie obrok w orkiestrze pułkowej jedzącego. Jazdę konną uważał Daganujew za jedyny środek lokomocji, godny mężczyzny. Pójście pieszo, choćby tylko do kancelarii po żołd, albo do kantyny po machorkę poczytywałby sobie za poniżenie – ponieważ jednak kwatera jego leżała dalej od stajen, niż od dowództwa pułku, musiał staruszek (czyli, jak go wszyscy w pułku zwykli nazywać, „dieduszka") iść pół kilometra z kulbaką na plecach, po to, żeby pojechać konno około czterystu metrów, poczym, powróciwszy do stajni i rozsiodławszy konia, dźwigał znowu siodło do domu. Zapytany, dlaczego tak niepraktycznie postępuje, wyjaśnił z powagą, że to zupełnie co innego. Do konia można i należy iść pieszo, ale za interesem – nigdy! Mimo sędziwego wieku trzymał się na koniu wspaniale i twierdził, iż jazda nigdy go nie męczy. Jak przystało na mahometanina, Danagujew był niesłychanie uczciwy i sumienny. Toteż łatwo sobie wyobrazić jego oburzenie, kiedy raz dostawca paszy, żyd, nazwał go złodziejem za to, że „wziął" z wozu naręcze siana dla konia. Usłyszawszy to, stanął w pierwszej chwili jak wryty; potem podszedł, założył starannie siano swemu siwkowi, i wziąwszy z kwatery kindżał, zaczął go systematycznie ostrzyć na brusie, służącym do toczenia szabel. Na zapytanie po co ostrzy kindżał, odparł lakonicznie; „Rezat budu" – Kogo? – Żyda – brzmiała krótka i beznamiętna odpowiedź. Ponieważ żadne perswazje nie odnosiły skutku, a wiadome, było, że staruszek gotów jest istotnie zamiar swój wykonać, uprzedzono kupca o grożącym mu niebezpieczeństwie, radząc mu, żeby starał się jakoś dieduszkę ułagodzić. Nie poszło to jednak łatwo. Na wszelkie propozycje ugody, Czerkies odpowiadał niezmiennie: „rezat budu . Dopiero okup 10 złotowy. złożony przez wystraszonego żyda, zdołał go jakoś ułagodzić. Dzięki niesłychanie skromnym potrzebom i mahometańskiej trzeźwości, miał stary zawsze, mimo groszowych dochodów, niewielki zapas gotówki, który stanowił kasę pożyczkową dla wszystkich podoficerów pułku. Procenta nie pobierał, uważając to za lichwę niegodną żołnierza; chętnie też zgadzał się na prolongaty, pod warunkiem jednak, żeby punktualnie, w terminie płatności przyniesiono mu całą kwotę w gotówce. Znający ten jego zwyczaj podoficerowie, składali się zazwyczaj na potrzebną kwotę, i sumienny dłużnik stawiał się w terminie u „dieduszki z pełnymi garściami drobnych, poczym następowała ustalona długoletnią tradycją przemowa: „ – Widzicie, dieduszka ot, przynoszę wam wszystko, co jestem winien. Ciężko mi bardzo, bez grosza zostanę, ale oddaję. Ani godziny się nie spóźniłem!” Staruszek wówczas niezmiennie proponował prolongatę. Jeśli jednak zdarzyło się, że ktoś zaniedbał tej formalności i nie przyniósł w terminie pieniędzy, zostawał odsądzony od czci i wiary, a kredyt u dieduszki miał już na wieki zamknięty. W roku, zdaje się 1925 zawieziono Danagujewa do Grodna, żeby mógł zobaczyć Prezydenta Rzeczypospolitej, który miał tam przyjechać na jakąś uroczystość. Po powrocie, stary długo kręcił głową; widać coś mu się nie podobało.


W końcu przyznał, że wszystko było bardzo pięknie – tylko dlaczego „takaja u gosudara cywilnaja forma".
W osiemdziesiątym roku życia Danagujew postanowił się ożenić. Wynalazł gdzieś, o jakieś sto kilometrów od miasta, rodzinę Tatarów mahometan; pojechał tam parę razy, oczywiście konno, w odwiedziny, i widać był miłym gościem, skoro został zaproszony na święta. Spędził u nowych przyjaciół cały miesiąc „Ramazam", poszcząc przepisowo cały dzień, a po zachodzie słońca opychając się różnymi tłustymi i pieprznymi smakołykami, które jego strusi żołądek znakomicie znosił. Po święcie „Bejram" wrócił do pułku zachwycony i odmłodzony, i zaraz, prosił dwóch wachmistrzów, żeby mu w charakterze drużbów pomogli porwać narzeczoną. Ci jednak wytłumaczyli mu, że to i koszt, i kłopot z babą, więc po głębszym namyśle zrezygnował nie bez żalu, z matrymonialnych projektów. Przed paroma tygodniami spotkałem w Warszawie jednego z oficerów dziesiątego pułku; pierwsze moje pytanie było o dieduszkę. – Dieduszka? – Nie żyje. Wiesz, ten siwek, co mu go pułkownik darował, zdechł. Stary tak się teraz przejął, że aż się rozchorował. I już nie wstał. Znaleźli go w jego kwaterze; leżał zupełnie ubrany, z szaszką przy boku i kindżałem u pasa. 

«Przegląd Tatarski» - numer 4 (8) 1431/2010 II


 1.  http://www.10pul.idl.pl

2.  Nieformalna nazwa ochotniczej Kaukaskiej Tubylczej Konnej Dywizji, sformowanej 23 sierpnia 1914 r. Jej szefem sztabu był Tatar litewski, pułkownik Jakub Józefowicz.


3.  Oryginał: Michał Romaszkiewicz, Dieduszka, Reflektor, 1934, nr 24, str. 5-6, Podlaska Biblioteka Internetowa.


4.  Przeprowadzona w 1992 roku inwentaryzacja wykazała 338 mogił. Pierwotnie, do XIX wieku, w Osmołowie istniał mały cmentarz położony we wsi. Jego pozostałość, kamienie bez napisów, zostały usunięte w latach 80. W pierwszej połowie XIX wieku, dzięki fundacji Koryckich, w odległości 1,5 kilometra na południowy – zachód od wsi, założono nowy mizar. Szerzej zob. Andrzej Drozd, Marek M. Dziakan, Tadeusz Majda, Meczety i cmantarze Tatarów polsko-litewskich, Warszawa 1999, str. 61-62.


5.  Według posiadanych przez autora: Schematu mizaru w Osmołowie oraz Spisu mogił na mizarze w Osmołowie , jest to mogiła numer 6. Hussein Danagujew umarł 28.05.1933 roku. Oba dokumenty udostępnił autorowi Ali Woronowicz.


6.  Горцы Кавказа (Górale Kaukazu), 1933, nr 39, str. 28.– oficjalny organ Narodowej Partii Górali Kaukazu, wydawany od 1929 r. do kwietnia 1934r. w Paryżu i Warszawie, pod redakcją księcia Elmurzy Bekowicza – Czerkaskiego i Barasbiego Baytugana. Numer 40 czasopisma z roku 1933, zawiera na stronie 31 informację o śmierci Czerkiesa.